Szkło hybrydowe, ale po co?.. … czyli o jakości i bezpieczeństwie słów kilka
Myśląc o tym dramatycznym momencie, gdy telefon nieoczekiwanie wypada nam z rąk i ruchem prostoliniowym przyspieszonym zmierza ku ziemi (i to oczywiście ekranem do dołu) przechodzą nas ciarki. Aby zabezpieczyć swój sprzęt, najczęściej sięgamy po produkty typu szkło hartowane albo folia. Należy jednak pamiętać, że producenci oferują pod tymi samymi nazwami przeróżne materiały o różnej specyfikacji. Co tak naprawdę kupujemy? Może warto zainwestować w coś konkretnego, niż później przechodzić traumę (kosztowną – i to bardzo) związaną z wymianą szybki? Kuszącą alternatywą wydaje się szkło hybrydowe od MyScreenPROTECTOR.
Harpia, chimera, herezja? Czym właściwie jest hybryda?
Pionierem na rynku polskim, jeśli chodzi o szkła hybrydowe był właśnie MyScreenPROTECTOR. Marka na początku roku 2016 zaoferowała produkt łączący komponent szklany oraz folię, który miał solidnie zabezpieczać ekrany smartfonów. Tym cudem był DIAMOND HybridGLASS, którego cechą szczególną była trwałość tradycyjnego szkła, a zarazem elastyczność ochrony i trwałość podczas użytkowania.
Wyraz „hybryda” jednoznacznie wskazuje na pewne połączenie (w tym przypadku komponentu szklanego oraz folii). Taka też była pierwotna definicja szkła hybrydowego jako ochrony ekranu. Obecnie w sklepach produkty promowane jako hybrydy lub szkła elastyczne, w większości nie spełniają powyższych wymogów. Część producentów pod nazwą „szkło hybrydowe” oferuje dziś zarówno produkty zawierające komponent szklany, jak i zwykłe folie. I w tym momencie pojawia się następująca myśl: a może tradycyjnie – folia?
Szkło czy folia?
Rozpoczynając to osobliwe dochodzenie, trafiamy na liczne fora, blogi, recenzje – mniej lub bardziej rzetelne, które niekoniecznie rozwiążą nasze wątpliwości, co do specyfiki szkieł hybrydowych.Najczęściej pojawia się opinia (naturalnie ekspertów, jakby inaczej?), że jest to nic innego, jak tylko pewien typ folii, nieco bardziej odporny na zarysowania. Nic więc dziwnego, że rodzi się pytanie: czy mamy właściwie do czynienia ze szkłem, czy też z mocniejszą folią? Wątpliwości rodzi się coraz więcej…
Niektóre marki wykazują się całkiem niezłą dozą kreatywności, ponieważ oferują szkła hybrydowe pod przeróżnymi nazwami – często pod przymiotnikiem „elastyczne”. Producenci tego typu produktów inwestują również w dosyć sprawny copywriting – opisy niektórych produktów tego typu dają czytelnikowi do zrozumienia, że nie jest to zwykła folia, a przyszły ”obrońca Twojego smartfona”. Te komunikaty są mniej lub bardziej zakamuflowane, w zależności od tego, jak bardzo chce się przekonać klienta, że nie ma do czynienia z najzwyczajniejszą folią. Co jak co, ale folia nigdy nie będzie miała takich samych właściwości jak szkło.
Nie ustalono konkretnych norm, co do specyfikacji produktowych, co pozwala producentom na swobodę w nazewnictwie. Aby sprawdzić, czy produkt zawiera komponent szklany należy podjąć drastyczne kroki – bezlitośnie zginać materiał, co uwidoczni oznaki pękania powłoki szklanej. Hybryda z prawdziwego zdarzenia będzie wydawać podczas tego procederu charakterystyczne trzeszczenie, a na powierzchni pojawią się poprzeczne rysy. Stanie się ona również lekko chropowata, gdyż warstwa szklana zostanie zniszczona.
Rysy na hybrydzie, czyli coś o odporności
Hybrydy mają różną odporność na zarysowania, co wynika z jakości połączenia komponentu szklanego z folią. Do określenia odporności na zarysowania stosowana jest tzw. skala ołówkowa (H). Dla tego typu produktów powinniśmy otrzymać wartości pomiędzy 6H a 9H. Im wyższa wartość, tym materiał będzie bardziej odporny.
Dokładniejszą i bardziej profesjonalną skalą określającą odporność na zarysowania jest skala Mohsa, która ukazuje szczegółowy stopień odporności produktu. Im wartość wyższa, tym większe prawdopodobieństwo, że mamy do czynienia z faktycznym, stuprocentowym szkłem hybrydowym. Produkty o niskiej wartości to przeważnie folie, co prawda usprawnione, bo nieco grubsze i mniej podatne na zarysowania… ale nadal folie.
Nie pękaj, czyli coś o kruszeniu
Niepisana rywalizacja między szkłami hybrydowymi a hartownymi nabierze rumieńców, gdy trafimy na stwierdzenie, że hybrydy stanowią o wiele lepszą alternatywę, bo po prostu nie pękają. Coś w tym jest. Choć szkło hybrydowe jest mniej odporne na zarysowania, to zyskuje na odporności – nie kruszy się i nie pęka. Chyba każdy użytkownik szkieł hartowanych zauważył, że na uszkodzenia najbardziej narażone są krawędzie ekranu, na których szkiełka hartowane podczas codziennego użytkowania zwyczajnie kruszeją. To prowadzi do powstania mikrouszkodzeń, a w końcu do pęknięcia. Krawędzie szkieł hartowanych są zwykle wygładzane, by nie powodować dyskomfortu użytkowania przez co warstwa staje się w tym miejscu cieńsza. Inaczej jest w przypadku hybrydy. Główną jej zaletą jest zmiana właściwości fizycznych. W efekcie otrzymany materiał nie kruszeje, a zatem cieszymy się ochroną i estetycznym wyglądem znacznie dłużej.
Giętki nie znaczy nietrwały, czyli coś o elastyczności
Najczęściej wymienianą cechą szkieł hybrydowych jest ich elastyczność, która błędnie kojarzona jest z nietrwałością materiału. To mit! – o czym wymownie świadczy powyższy akapit. Ponadto, dużo cieńsze, uelastycznione szkło znacznie lepiej przylega do ekranu, zwłaszcza jeśli mówimy o szczególnie „kłopotliwych” ekranach o zaokrąglonych krawędziach. Ma to znaczący wpływ na jakość wyświetlanego obrazu oraz funkcjonowanie ekranu dotykowego i coraz częściej umieszczanych pod wyświetlaczem czujników. Hybrydę łatwiej poddać obróbce laserowej, dlatego też dzięki technologii LAMEL Laser-Cut można uzyskać bardziej precyzyjne obrysy i stosować pełną ochronę posiadającą dopasowane wycięcia na czujniki, kamerę, czy głośnik. Dodatkowo, w razie nieprecyzyjnego montażu, pozycję szkła hybrydowego na ekranie łatwiej skorygować. Odklejenie szkła hartowanego (zwłaszcza tego taniego) kończy jego żywot i zmusza użytkownika do zakupu kolejnej sztuki… ale czy warto?
źródło: myscreen